Długa Historia

Mamy miesiąc luty 2020 roku. W polskich publicznych mediach pojawiają się wzmianki o nieznanym i groźnym wirusie pochodzącym w Wuhan. Przez kolejne miesiące polski rząd rozpoczyna wprowadzanie restrykcji, w tym w przemieszczaniu się, kontaktach. Zaczyna uderzać w gospodarkę, w tym w moją branżę marketingu internetowego. Ograniczone spotkania z klientami, tym samym brak możliwości rozmów, negocjacji i kompletacji dokumentacji. Brak środków do dezynfekcji w cenach sprzed pandemii, a na rynku pojawiają się nowi Janusze “Biznesu” wyprzedający produkty za 10 krotną wartość. Musimy pomóc naszym rodakom, uruchamiamy sklep, dzięki któremu będziemy mieli na przeżycie, ale nie wzbogacimy się. Rozpoczynamy produkcję środków do dezynfekcji rąk oraz powierzchni. Po miesiącu, kiedy ceny wracają już do normy – zamykamy ten dział. Powodem były nie tylko ceny, ale również wprowadzane coraz to nowsze i bardziej rygorystyczne wymogi dla pozyskiwanego alkoholu oraz produkcji wyrobów z alkoholu etylowego. My chcieliśmy tylko pomóc obywatelom w dostępności niedrogich środków do dezynfekcji.

Od zawsze wiedziałem, że kontakt z zwierzętami koi moje “nerwy”, których podczas “rządowych” “obostrzeń” nie brakowało. W związku z posiadaną licencją na transport zwierząt, zacząłem wozić zwierzęta po całej Polsce za drobną opłatą. Często w trasie byłem przez kilka dni z rzędu. Miałem możliwość “obcowania” z psami ras agresywnych, które wracały do hodowców po zaatakowaniu właścicieli, które wsiadały do mojego auta w kagańcach lub transporterach, a które po kilku kilometrach jazdy, wspólnym spacerze, rozmowie – siedziały na tylnej kanapie podczas dłuższej podróży. Na miejscu nie chciały już wysiadać z samochodu, do którego na początku ciężko było im wsiąść. Chciały zostać ze mną. Miałem różnych pasażerów. Psy, koty, króliki, papugi, myszy, szczury, węże (w tym Boa Dusiciel). Każde zwierzę musiałem osobiście poznać. Często zwierzęta podczas długich tras nocowały w naszym mieszkaniu, dbaliśmy o nie jak o członków naszej rodziny.

Wtedy poznałem Patrycję, właścicielkę hodowli wyżłów weimarskich dla której woziłem szczeniaki (przylepy) do klientów w Polsce oraz na “przekazanie” na granicy kraju. Ta rasa kocha bliskość człowieka. Któregoś dnia na ogrodzie u naszej nowej znajomej Patrycji zobaczyłem masywnego białego olbrzyma w czarne łatki. Nigdy nie miałem styczności z tą rasą. Byłem wtedy przed bramą wjazdową, za ogrodzeniem. Lekkomyślnie włożyłem rękę przez ogrodzenie i poczułem na niej ten wielki jęzor, zaczęło się głaskanie i “myzianie”. Za każdym razem gdy odbierałem od Patrycji szczeniaki przywoziłem landseerowi smakołyki. Już wtedy wiedziałem, że Vigo jest do adopcji, więc chcąc pomóc zacząłem szukać domu dla Viga na własną rękę.

Pewnego pięknego wieczoru podczas rozmowy z znajomymi dowiedziałem się, że chcieli by mieć dużego psa w typie wyżła weimarskiego. Przedstawiłem im zdjęcia Viga, opowiedziałem o nim. Byli zainteresowani poznaniem, tak więc następnego dnia pojechałem do Patrycji i zabrałem ze sobą Viga na cały dzień. Po przyjeździe do znajomych Vigo poznawał dom i jego mieszkańców, w tym półdzikiego kota nie przyzwyczajonego do innych zwierząt. Postanowiliśmy, że ja pojadę na 2-3 godziny, a w tym czasie Vigo zostanie z nimi. Tak więc zrobiliśmy.

Niestety. Po godzinie otrzymałem telefon, że mam zabrać Vigo. Okazało się, że Vigo bawił się w berka z ich kotem. Jak to pies, chciał poznać koleżankę kotkę, która na jego widok zaczęła uciekać. I uciekła. Na drzewo, z którego nie potrafiła zejść. W mojej ocenie na pewno kiedyś zeszłaby, w szczególności gdyby zgłodniała. Właściciele kotki byli innego zdania i wezwali na pomoc straż pożarną. Problem nie był Vigo. Problemem byli właściciele kota, którzy na siłę próbowali kota przyzwyczaić do psa, biorąc kota na ręce i zbliżając się do psa, aby te poznały się. Od tamtej pory właściciele zrozumieli, że nie nadają się na opiekunów do jakiegokolwiek psa i zrezygnowali z marzenia posiadania jakiegokolwiek psa w domu.

W związku z powyższą sytuacją, musiałem zabrać Vigo z powrotem, tak więc Vigo pojechał do swojego domu u Patrycji. Wcześniej jednak zaliczył bardzo długi spacer ze mną oraz moją narzeczoną Gabrysią. Wtedy już wiedzieliśmy o jego agresji do innych psów, co dało odczuć się po ciągnięciu przez Viga na smyczy.

Po powrocie do domu Vigo był załamany. Nie chciał jeść. Nie interesowała go zabawa. Wiedział, że “dowalił” z tym kotem. Ale to jego natura wygrała. Spał pod bramą wjazdową. Skuczał, wył, płakał. Całą noc.

Rozmawiałem w tym czasie kilkukrotnie z Patrycją na temat Viga, martwiłem się o niego. Nie powiem. Rozgrzał moje serce do czerwoności. Już odwożąc go zacząłem myśleć o jego adoptowaniu. W domu był jeden starszy piesek kundelek po przejściach, który mocno przytył, nie chciał się ruszać, bawić, stał się bardzo leniwy. Nawet nie chciał jeść i pić. Zacząłem zastanawiać się, czy może nie brakuje mu towarzystwa innego psa?

Następnego dnia postanowiłem jechać po Viga. Na mój widok Vigo od razu odżył, wskoczył do samochodu i w ten sposób Vigo został naszym nowym członkiem rodziny. Nie żałuję ani trochę tej decyzji.

Początki z nowym braciszkiem były ciężkie. Nasz kundelek Mieciu, którego adoptowaliśmy rok wcześniej z schroniska był po przejściach. Został pogryziony przez inne psy. Miał pokrzywione łapki, chore serce (dwukrotnie powiększone), tarczycę, liczne uczulenia. Był bardzo agresywny do innych psów. Pierwsze po przyjeździe Viga były spacery równoległe zapoznawcze, kolejno dopiero do domu. I tutaj Vigo wykazywał się bardzo dużym zrozumieniem problemów Miecia oraz wytrzymałością na Miecia warczenie oraz szczekanie na niego. Odkąd Vigo mieszka z nami zdarzyły się tylko 3 groźno wyglądające sytuacje. Dla nieznających zachowań psów wychowujących szczeniaki choćby innych rodziców, bo właśnie Vigo wychowywał szczeniaki wyżłów, zachowanie Viga byłoby niczym innym jak agresją na mniejszego osobnika. Nic bardziej mylnego. Vigo postanowił wychowywać Miecia. Gdy ten za bardzo na niego naskakiwał (warcząc, szczekając i gryząc), to Vito łapał go za karczycho jak szczeniaka, podnosił do góry i upuszczał na ziemię, po czym łapą “glebował” i warczał. Po tych incydentach był spokój. Z początku interweniowaliśmy, ale gdy dowiedzieliśmy się, że to jest niegroźne zachowanie wychowawcze odpuściliśmy. Ostatnie takie zachowanie miało miejsce ponad pół roku temu.

Od tamtej pory, odkąd pojawił się Vigo:
– Mieciu zaczął normalnie jeść swoją karmę, pić wodę.
– Mieciowi zasmakowały owoce i warzywa!
– Mieciu jest chętny do zabawy piszczącymi zabawkami i miśkami.
– Mieciu kocha się przytulać, daje się głaskać.
– Mieciu chodzi i biega, a nawet pływa!

To właśnie dzięki Vigo, nasz Mieciu odżył, a gdy pojawia się piszcząca zabawa Mieciu mający 12 lat nagle staje się młodym 2 latkiem!